Jak chcesz zaplanować swoje życie?
Czy można planować życie, kiedy w głowie bywa burza, mgła albo totalna pustka? Kiedy jeden dzień przypomina wspinaczkę pod górę w śnieżycy, a drugi jest tak jasny, że chciałoby się tańczyć z radości? Dla wielu osób żyjących z chorobą psychiczną, zwłaszcza z tak złożonymi zaburzeniami jak schizofrenia, planowanie może wydawać się nieosiągalne. Albo wręcz niepotrzebne. Bo po co planować, skoro jutro może się wszystko posypać?
Ale… czy właśnie dlatego nie warto próbować?
W tym artykule porozmawiamy o tym, co znaczy planować życie z chorobą psychiczną. Bez złudzeń, bez sztucznego pozytywnego myślenia. Za to z sercem, zrozumieniem i szczyptą buntu wobec poczucia bezradności. Bo planowanie – wbrew pozorom – nie musi być zarezerwowane dla „zdrowych”.
Planowanie kontra rzeczywistość choroby psychicznej…
Zacznijmy od tego, co najbardziej oczywiste, a jednocześnie najtrudniejsze do przyjęcia: życie z chorobą psychiczną nie jest łatwe.
Jednego dnia czujesz przypływ siły, wierzysz, że wszystko będzie dobrze, chcesz coś zrobić. Następnego – zasłony są zaciągnięte, telefon wyciszony, głowa pełna głosów lub zbyt ciężka, by podnieść się z poduszki. Nastrój, objawy, skutki uboczne leków – to wszystko tworzy krajobraz, w którym nawet zwykłe „zrobić zakupy” może być wyprawą jak na Mount Everest.
W takim świecie słowo „plan” brzmi jak żart.
A może nie?
Może problem tkwi nie w planowaniu jako takim, tylko w naszym wyobrażeniu, czym ono ma być.
Wielu z nas (i to nie tylko chorujących!) wyobraża sobie plan jako coś sztywnego, idealnego, rozpisanego w punktach: „Wstaję o 7:00, ćwiczę, jem zdrowe śniadanie, potem pracuję twórczo, medytuję, sprzątam i idę spać z uśmiechem”.
A przecież życie zwłaszcza z chorobą to nie katalog IKEA.
Plan nie musi być perfekcyjną mapą. Może być kompasem, który daje kierunek, ale pozwala ci wybierać ścieżki w zależności od pogody psychicznej.
Dlaczego warto planować? Nawet gdy jest źle?
To może brzmieć kontrowersyjnie, ale posłuchaj:
Planowanie nie jest luksusem zdrowych. Jest narzędziem przetrwania.
Psychologowie od dawna wiedzą, że ludzie czują się lepiej, gdy mają wpływ na swoje życie. Nawet jeśli ten wpływ dotyczy tylko wyboru, czy dziś wstanę o 10:00, czy o 11:30. Albo czy wypiję kawę przed, czy po spacerze. Te mikro decyzje to forma odzyskiwania kontroli, której choroba często nam brutalnie odbiera.
Planowanie (w wersji uproszczonej, realnej) daje:
- strukturę (coś, na czym możesz się oprzeć).
- cel (nawet jeśli to tylko „umyć włosy”).
- poczucie kierunku (nie dryfuję całkiem, mam ster).
Przykład?
Poznaj Olę. Ola ma schizofrenię paranoidalną i zmaga się z negatywnymi objawami – apatią, brakiem energii, trudnością w podejmowaniu decyzji. Ola nie planuje tygodnia. Nie planuje nawet dnia. Ale każdego ranka pisze na kartce trzy rzeczy, które chciałaby zrobić.
Tylko trzy.
Nie zawsze robi wszystkie. Czasem tylko jedną. Ale ta jedna rzecz sprawia, że dzień ma punkt zaczepienia. I że Ola ma poczucie, że choć trochę decyduje o swoim życiu.
Realistyczne planowanie życia ze schizofrenią.
Nie da się planować życia, jakby się było robotem. Zwłaszcza kiedy zmaga się z chorobą, która potrafi całkowicie zmienić postrzeganie rzeczywistości.
Ale da się planować po ludzku.
Co to znaczy?
To znaczy:
- uwzględniać „dni z mgłą” – te, kiedy nic nie ma sensu.
- zostawiać przestrzeń na zmianę zdania.
- nie karać się za „niewykonane”.
To znaczy robić plan, który… żyje razem z tobą.
Zamiast „W poniedziałek 10:00 – siłownia” można zapisać: „Ruch fizyczny – do wyboru: spacer, joga, taniec w pokoju”. I jeśli w poniedziałek nie dało się, to może we wtorek. A jeśli w ogóle nie dało się, to może po prostu warto zapisać to jako intencję na przyszłość.
Plan nie musi być skuteczny. Wystarczy, że jest obecny.
Czego tak naprawdę chcesz? – czyli jak rozpoznać własne potrzeby
Zatrzymaj się na chwilę.
Zamknij oczy (albo nie, jak wolisz) i zadaj sobie pytanie:
Co bym zrobił, gdybym nie bał się choroby?
To proste pytanie może otworzyć wiele drzwi. Bo planowanie życia to nie tylko „co zjem na obiad”, ale też – czego w ogóle pragnę od tego życia?
Czasem przez chorobę zapominamy, że mamy potrzeby. Że chcemy czegoś więcej niż tylko „przetrwać”. Że być może marzymy o relacji, o wyjeździe w góry, o napisaniu książki, o nauce języka, o przytuleniu psa.
Ale żeby móc to zaplanować – trzeba to najpierw dopuścić do siebie.
Warto nauczyć się rozróżniać:
- potrzeby (głębokie, życiowe, jak potrzeba bliskości, rozwoju, sensu).
- od zachcianek (impulsywne, czasem zrodzone z pustki emocjonalnej – np. kompulsywne zakupy czy scrollowanie TikToka przez 6 godzin).
Osoby chorujące psychicznie często rezygnują z potrzeb, bo „i tak nie dam rady”. Ale przecież… czasem wystarczy dać sobie prawo do pragnienia.
Planowanie, czym powinno być?
Nie mówimy o planowaniu w excelu.
Mówimy o czymś znacznie głębszym.
Planowanie, kiedy masz depresję, psychozę, lęki – to jak stawianie małych flag na mapie chaosu. Mówisz wtedy do świata (i do siebie): „Jeszcze jestem. Jeszcze próbuję”.
To akt odwagi.
To symboliczny środkowy palec pokazany chorobie, która chce cię zepchnąć w bezruch.
Społeczeństwo często widzi osoby z chorobami psychicznymi jako bierne, niesamodzielne, „wykluczone z życia”. Ty, planując – nawet najmniejszą rzecz – przeczysz tej narracji.
Planowanie to odbudowa sprawczości.
Co jeśli znowu się nie uda?
Wielu z nas ma w sobie cichy głos: „Po co planować, skoro i tak nie wyjdzie?”
Ale… co to znaczy, że „nie wyjdzie”?
Bo jeśli udało ci się wstać, chociaż miałeś ochotę zniknąć – to przecież wyszło.
Jeśli przez godzinę myślałeś o życiu, a nie tylko o śmierci – to sukces.
Plan nie jest egzaminem. Nie musisz go zaliczyć. Możesz go poprawić, zmienić, wyrzucić i zacząć od nowa. Nawrót? To nie porażka. To część procesu. Każdy plan jest jak szkic. I zawsze możesz go przerysować.
W planowaniu chodzi o ruch, nie o perfekcję.
Życiowe marzenia – czy można je mieć mimo choroby?
Tak.
Po stokroć tak.
Ale trzeba je odczarować.
Marzenia nie muszą być wielkie i imponujące. Nie musisz chcieć „zbudować firmę wartą miliony”, jeśli twoim marzeniem jest własny ogródek albo dzień bez lęku.
Dostosuj marzenia do siebie, nie do Instagrama.
I traktuj je jak latarnię – coś, co świeci z oddali i pokazuje kierunek. Nawet jeśli droga jest długa, kręta i czasem trzeba zawrócić.
Marzenia są dla wszystkich. Choroba nie odbiera ci prawa do nich.
Zapytaj siebie jeszcze raz: jak chcesz zaplanować swoje życie?
Może teraz to pytanie brzmi inaczej.
Nie jak presja. Nie jak „musisz mieć wizję i cel na 10 lat”.
Może brzmieć jak: „co chcesz zrobić jutro, żeby poczuć, że żyjesz?”
Bo o to w tym chodzi. O życie – nie o doskonałość.
Spróbuj zaplanować jedną małą rzecz. Cokolwiek. Może to będzie telefon do bliskiej osoby. Może spacer. Może poranna kawa wypita z uwagą. Może… po prostu spisanie swoich emocji.
To wystarczy, żeby zrobić krok.
I wiesz co?