Szukaj hobby w chorobie, bo choroba psychiczna potrafi wciągnąć niczym czarna otchłań. Chwyta bez ostrzeżenia, bez miłosierdzia, bez planu ewakuacji. Dziś jesteś tu, pełen planów, może tylko trochę zmęczony, lecz wciąż z nadzieją. A następnego dnia? Leżysz w łóżku, wpatrzony w sufit, zliczając sekundy albo kręcąc się w kółko, jakby twoje ciało było za małe, żeby pomieścić ten chaos. Znajome?
I wtedy ktoś mówi, abyś znalazł hobby!
Serio? Hobby?
W pierwszej chwili możesz pomyśleć: Czy ci ludzie zdają sobie sprawę, że ledwo żyję? Że boję się wyjść z domu, a w głowie dudni jak w fabryce?
Nim przewrócisz oczami, pozwól, że rozłożę to na czynniki pierwsze. Bo to nie będzie tekst z gatunku, żebyś kupił sobie kolorowankę i wszystko będzie okej. Nie. To będzie szczera rozmowa o tym, dlaczego hobby, nawet takie malutkie, kulawo rozpoczęte i niepewne, może stać się jednym z filarów twojej psychicznej stabilności.
Co z tym wolnym czasem?
Zacznijmy od tego: choroba psychiczna często oznacza bardzo dużo pustego czasu.
Nie mówię o tym wolnym czasie, o którym marzy się w pracy, gdy człowiek śni o weekendzie. Mówię o czasie, który potrafi być przerażająco cichy, rozciągnięty jak guma do żucia i pełen myśli, których wcale nie zapraszasz. To czas, który może Cię pochłaniać od środka.
I właśnie tu pojawia się ta niedoceniana, trochę obśmiewana idea: HOBBY!
Nie jako rozwiązanie na całe zło. Nie jako sposób na udawanie, że wszystko jest dobrze. Ale jako coś prostego, neutralnego, co daje strukturę. Jak cegiełka. Jedna. Potem druga. I nagle masz coś, co przypomina ścianę. A może przynajmniej półkę, na której możesz się oprzeć.
Wiesz co? Hobby to strategia!
Dla wielu osób borykających się z problemami psychicznymi, zwłaszcza ze schizofrenią, depresją lub zaburzeniami afektywnymi, każdy dzień to pole bitwy. A na wojnie z chorobą, trzeba mieć oręż. Albo przynajmniej tarczę.
Hobby może nią być. Nie dlatego, że rozwiązuje problem. Ale dlatego, że daje oddech. Tworzy przestrzeń poza diagnozą.
I nie, nie chodzi o to, żebyś zaczął rzeźbić w drewnie jak jakiś stereotypowy emeryt. Chodzi o to, żebyś zarezerwował miejsce w swoim dniu na coś, co nie ma związku z twoją chorobą. Co nie musi być produktywne. Co nie musi przynosić dochodu, uznania ani nawet sensu – poza tym, że sprawia, że przez te parę minut oddychasz trochę lżej.
Ale… co, jeśli nie mam siły nawet wstać?
To pytanie słyszałem wiele razy. I nie zamierzam rzucać motywujących frazesów. Bo to, co dla jednej osoby jest przyjemnym oderwaniem, dla innej może być szczytem Everestu. Zatem nie, nie powiem Ci, żebyś się zmobilizował.
Ale powiem tak: jeśli dziś możesz tylko obejrzeć film o kimś, kto piecze ciasta – to też jest początek. Jeśli scrollujesz TikToka i zatrzymujesz się na filmiku, gdzie ktoś rysuje – być może warto go zapisać. Może jutro spojrzysz na ten filmik i… kupisz kredki?
Hobby może być mikroskopijne. Ale jak każdy mikroskopijny organizm, może mieć ogromny wpływ na cały ekosystem, który nazywasz sobą.
Dlaczego nasze mózgi potrzebują zaangażowania?
Nie chcę teraz rzucać neurobiologicznym żargonem, ale… trochę muszę. Bo to, że nie chce Ci się nic robić, nie oznacza, że Twoje ciało czy mózg tego nie potrzebuje. To nie to samo. W chorobie psychicznej często dochodzi do rozjazdu: Ty nie masz ochoty, a Twój organizm rozpaczliwie pragnie stymulacji.
Mózg bez bodźców zaczyna się gubić!
Wyobraź sobie, że Twoje neurony to mała orkiestra. Każdy gra coś innego, ale razem tworzą melodię… Teraz wyobraź sobie, że ta orkiestra przez wiele dni nie dostaje nut, nie gra, nie ćwiczy. Co się dzieje? Zaczyna fałszować. Albo milknie. Albo gra coś dziwnego, co w ogóle nie przypomina utworu. Brzmi znajomo?
To właśnie dlatego w depresji, w psychozie, w nawrotach schizofrenii czujemy, że wszystko jest obce, nie nasze, oderwane. Bo nasze nuty życia zostały gdzieś zgubione. A jednym z najprostszych sposobów, by je odzyskać, jest właśnie zaangażowanie. Jakiekolwiek. Nawet jeśli to tylko oglądanie ptaków przez okno albo rysowanie kółek na marginesie zeszytu.
I to nie musi być wielka rzecz. Nie musisz rzucać się od razu na kurs garncarstwa czy uczyć się programowania. Chodzi o drobne bodźce, które pokazują Twojemu systemowi nerwowemu: halo, jesteśmy w świecie, jesteśmy aktywni, jesteśmy ciekawi. Nawet jeśli to ciekawość trochę na siłę.
Zaskakujące? Pewnie. Ale wiele terapii opiera się właśnie na tej zasadzie: działanie wyprzedza odczuwanie.
Nie czujesz się na siłach?
Wiesz, czasem pomaga sam kontakt pośredni. Jeśli nie masz siły, by coś robić – to może po prostu popatrz, jak robią to inni. Brzmi banalnie, ale naprawdę działa. Mózg uruchamia tzw. neurony lustrzane – zaczyna się uczyć działania, zanim jeszcze ty sam fizycznie się za to zabierzesz.
Co, jeśli wszystko mnie nudzi?
To chyba jedno z najtrudniejszych pytań. I nie, to nie lenistwo. To coś, co nazywamy anhedonią, czyli brakiem zdolności do odczuwania przyjemności. Częsty objaw depresji, ale też faz ujemnych w schizofrenii. Mówiąc wprost, nic Cię nie kręci. Nawet rzeczy, które kiedyś kochałeś.
Ale to nie znaczy, że jesteś popsuty. To znaczy, że Twój mózg się zamroził. A jedynym sposobem, by go odmrozić… jest cierpliwość i testowanie.
Co możesz robić, kiedy wydaje się, że nie możesz nic?
To nie żart. Czasem naprawdę nie możesz nic. Dosłownie: nie masz siły się umyć, odpisać na wiadomość, ubrać się, podnieść wzroku znad poduszki. Czasem jedyną rzeczą, jaką robisz, jest oddychanie. I to z wysiłkiem.
I wiesz co? To wciąż jest coś.
Oddychanie to życie, to przetrwanie.
Oddychanie to twoje minimum egzystencjalne! Choćby wszystko inne legło w gruzach, to ono trzyma cię tu, na tej planecie.
Bo tu nie chodzi o robienie czegoś wielkiego. Tu chodzi o uruchomienie najdrobniejszego impulsu, który może dać ci cień poczucia sprawczości. A sprawczość, nawet symboliczna, jest fundamentem powrotu do siebie!
Hobby. Czy to w ogóle ma sens?
Wiem, że teraz w Twojej głowie może się pojawić myśl, że po co to wszystko? Przecież i tak nie mam życia. Nie mam energii. Co mi po tym przewijaniu na telefonie?
To pytanie jest w pełni uzasadnione.
Ponieważ, gdy nie widzimy przyszłości, każde działanie traci sens.
Ale wiesz, co? Sens nie zawsze objawia się od razu. Czasem najpierw robimy, a dopiero potem rozumiemy. Najpierw działamy. Dopiero potem czujemy. Albo myślimy. Albo zauważamy zmiany.
Podobnie jak w terapii. Często efekty nie są widoczne przez długi czas. Ale później wracasz myślami do tego dnia, gdy sięgnąłeś po kubek, zamiast zostawić go na ziemi. I wtedy myślisz, że to jakiś początek.
Zacznijmy od tego, że stan, w którym nic nie możesz, nie świadczy o słabości. Oznacza to, że problem, z którym się zmagasz, depresja, schizofrenia, PTSD, wypalenie zawodowe, zaburzenia lękowe, jest tak silny, że Cię paraliżuje.
Jak komputer, który się zawiesza pod wpływem wielu procesów. To nie oznacza, że komputer jest zły. Oznacza, że wymaga delikatnego restartu. Bez przemocy.