Nie bądź dla siebie krytyczny w chorobie psychicznej! Znasz to uczucie, kiedy po raz kolejny coś się nie udało i zanim jeszcze ktokolwiek zdąży coś powiedzieć, twój własny głos w głowie już cię osądza? „Znowu to zepsułem…”, „Nigdy nie będę normalny…”, „Jestem ciężarem dla wszystkich…”
Tak, ten głos. On się nie myli. Tzn. myśli, że się nie myli. Ale myli się bardzo.
Nie jesteś w tym sam. I to nie jest banał, tylko zwyczajna prawda. Wewnętrzna krytyka — ta nieustanna, podszyta wstydem narracja — dotyczy ogromnej liczby osób. Szczególnie tych, którzy zmagają się z zaburzeniami psychicznymi, jak schizofrenia czy depresja. I choć to zabrzmi paradoksalnie — często największym wrogiem nie jest choroba sama w sobie, tylko sposób, w jaki o sobie myślimy.
Skąd się bierze ta cała samokrytyka?
Nie przychodzi znikąd. Czasem wystarczy jedno zdanie z dzieciństwa. Czasem to lata, kiedy próbowaliśmy być „lepsi”, „grzeczniejsi”, „bardziej ogarnięci”. A czasem… to po prostu my. Tacy, jakimi nas ukształtowało życie.
I chociaż brzmi to może zbyt ogólnie — każdy ma swoją wersję tego głosu. Dla jednej osoby to echo surowego rodzica. Druga szuka spojrzenia ludzi w autobusie, kiedy objawy schizofrenii wymknęły się spod kontroli. Dla trzeciej — własna frustracja, że leczenie nie idzie tak, jak miało iść.
W chorobach psychicznych ten głos potrafi być bezlitosny. Naprawdę. Mówi rzeczy, których nie powiedziałbyś swojemu najgorszemu wrogowi. A jednak — mówisz je sobie.
Jakie myśli pojawiają się najczęściej?
- „Inni dają radę, ja nie.”
- „Znowu coś zawaliłem”.
- „Nie mam prawa się żalić, inni mają gorzej”.
- „Jestem tylko problemem”.
Brzmi znajomo? Wiem, że tak. I nie jesteś w tym odosobniony.
Dlaczego samokrytyka jest tak destrukcyjna?
To nie tylko zły nastrój. To coś więcej. To mechanizm, który podcina ci skrzydła, zanim jeszcze zaczniesz próbować. Niektórzy mówią: „trzeba być dla siebie twardym”. I jasne, może to działa, jeśli przygotowujesz się do maratonu. Ale przy zaburzeniach psychicznych? To tak, jakby rzucać cegły komuś, kto i tak ledwo trzyma równowagę.
Co samokrytyka robi z człowiekiem?
- Obniża motywację – Skoro jestem beznadziejny, to po co próbować?
- Izoluje – Nie chcę być z ludźmi, bo i tak tylko się wstydzę.
- Nasila objawy – Lęk, smutek, wycofanie. Krąg się zamyka.
- Hamuje zdrowienie – Bo żeby zdrowieć, trzeba wierzyć, że warto.
Nie mówię, że pozytywne myślenie wszystko naprawi. Ale ten wewnętrzny głos można… trochę uciszyć. Albo przynajmniej nauczyć się z nim rozmawiać.
A co, jeśli zamiast krytykować, zaczniesz sobie… współczuć?
Nie chodzi o użalanie się. Ani o „odpuszczanie” czy „szukanie wymówek”. Współczucie to umiejętność traktowania siebie z łagodnością. Z taką samą, z jaką pocieszyłbyś przyjaciela.
Brzmi naiwnie? Też tak kiedyś myślałem. Ale działa. Nie od razu, nie magicznie. To bardziej ćwiczenie mięśnia — z początku dziwnie, czasem wręcz niewygodnie. Ale z czasem… coś się zmienia.
Jak wygląda współczucie w praktyce?
- Zauważ, co czujesz – „Jestem smutny i zagubiony. I to w porządku”.
- Zmień ton wewnętrznego dialogu – „To był trudny dzień. Ale przetrwałem”.
- Zadaj sobie pytanie – „Co powiedziałbym komuś bliskiemu, gdyby czuł się tak jak ja?”
Może przykład?
Pozwól, że opowiem historię Krzyśka. Diagnoza schizofrenii, przerwane studia, kilkukrotne hospitalizacje. Po każdej z nich – jeszcze więcej samokrytyki. „Jestem nikim”, „Zawiodłem rodziców”, „Nikt nie będzie mnie chciał”.
Na jednej z terapii usłyszał coś, co go zamurowało: „A co, jeśli twoje myśli są tylko opiniami, nie faktami?”. Od tej pory próbował inaczej. Kiedy znów pojawiała się krytyka, odpowiadał: „Dziękuję, głosie w głowie, ale dziś ci nie wierzę”.
Czy jego życie się zmieniło? Tak. Nie spektakularnie, nie z dnia na dzień. Ale zaczął pisać dziennik. Długo nie pokazywał go nikomu. A potem… opublikował tekst w lokalnym czasopiśmie. I dostał kilkanaście listów od ludzi, którzy też przez to przechodzą.
To nie jest bajka. To proces.
A jeśli dziś spróbujesz inaczej?
Samokrytyka nie zniknie jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Ale można nauczyć się jej nie słuchać. Albo przynajmniej — słuchać z dystansem. Jak sąsiada, który wiecznie marudzi, ale nie ma racji.
Spróbuj dziś powiedzieć do siebie coś łagodnego. Nawet jeśli wydaje się to sztuczne. Nawet jeśli ci nie wychodzi. Bo może właśnie ten gest — niepozorny, mały — będzie początkiem czegoś większego.
Być może nie uzdrowi cię to od razu. Ale wiesz co? To może być pierwszy krok, żeby w końcu poczuć się trochę bardziej… jak człowiek. A nie jak własny kat.
I to już coś.