Jak warto się rozwijać? Rozwój to słowo, które brzmi pięknie, dopóki nie zaczynasz go naprawdę przeżywać.
Wtedy nagle odkrywasz, że to nie jest żaden prosty schemat: książki, afirmacje, cele SMART i wszystko gra. Nie. Czasem rozwój to leżenie na podłodze i uczenie się oddychać, bo głosy w głowie krzyczą głośniej niż telewizor sąsiada. Czasem rozwój to zrobienie herbaty bez rozlania jej na blat. I nie, to nie jest metafora, to jest zwycięstwo!
Rozwój nie zawsze znaczy lepiej?
Kiedy byłem w pierwszym etapie choroby, próbowałem się naprawić. Tak jakbym był popsutą maszyną. Mówiłem sobie: muszę myśleć pozytywnie, medytować, biegać, zapisywać wdzięczności. Wszystko, co każe Instagramowy coach. Ale z czasem zrozumiałem coś absurdalnego i prawdziwego jednocześnie, rozwój to nie zawsze ruch w górę. Czasem to zejście w głąb.
Bo jak masz budować coś stabilnego, jeśli nie wiesz, na czym stoisz? A ja wtedy nie stałem na niczym. Umysł w kawałkach, ciało drżące, emocje… A jednak… to był moment rozwoju. Bo wreszcie przestałem udawać, że wszystko jest okej. Zrozumiałem, że rozwój nie polega na tym, żeby być więcej, tylko żeby być prawdziwiej.
Psychologia lubi mówić o samorealizacji. To piękne słowo, tylko że większość ludzi myli je z autopromocją. Samorealizacja to nie „zrób z siebie markę osobistą”. To poznanie, kim jesteś, kiedy wszystko inne przestaje mieć sens.
Czasem rozwijasz się, stojąc w miejscu. Czasem rozwijasz się, cofając się o krok. Bo może wreszcie widzisz, że to, co uważałeś za klęskę, było twoją najczystszą lekcją.
Świadomość siebie: dar, który boli?
Powiedz mi, czy kiedykolwiek miałeś wrażenie, że patrzysz na siebie z zewnątrz? Jakbyś był filmem, który ktoś inny ogląda? Dla osoby ze schizofrenią to codzienność. Tylko że ten „ktoś inny” to czasem nieznajomy głos, który komentuje każdy Twój ruch. A jednak właśnie w tym miejscu rodzi się coś niezwykłego, czyli świadomość.
Z początku przerażająca, bo nagle widzisz, jak bardzo jesteś rozdwojony. Ale z czasem ta świadomość staje się narzędziem. Uczysz się obserwować siebie bez oceny. Uczysz się zauważać, że nie każda myśl to prawda. Nie każdy głos to twoje JA.
Kiedy uczysz się siebie, zaczynasz rozróżniać subtelne niuanse: to nie „jestem szalony”, tylko „moja percepcja się zniekształca”. To nie „jestem słaby”, tylko „mam inny próg wrażliwości”. To potężna różnica. Bo świadomość daje wybór. A wybór to już rozwój.
Można zacząć od dziennika. Nie w stylu pamiętnika, tylko technicznego, jak emocje, myśli, sytuacje. Obserwacja. Z czasem zaczniesz zauważać wzorce: po nieprzespanej nocy rośnie lęk, po stresującej rozmowie słyszysz echo głosu, który mówi, że ktoś mnie śledzi. I wiesz co? To było jak mapa. Mapa mojego umysłu. A jak masz mapę, możesz zacząć się po niej poruszać.
Życie z tym, czego nie rozumiesz…
Schizofrenia to jak aplikacja, która działa w tle i czasem przejmuje cały system. Myślisz, że kontrolujesz rzeczywistość, a ona nagle zamienia się w surrealistyczny sen. Rozwój wtedy nie polega na walce. Walka tylko zużywa baterię. Rozwój polega na nauce współpracy z chaosem.
Nauka akceptacji to coś, czego nie uczą w szkołach. Bo nikt nie mówi, że możesz być jednocześnie stabilny i popękany. Ale możesz. W nauce mówi się o neuroplastyczności – zdolności mózgu do adaptacji. I wiesz co? To działa też na poziomie emocjonalnym. Uczysz się żyć z tym, czego nie rozumiesz, zamiast próbować to zniszczyć.
Są dni, kiedy świat jest głośny. Głosy przybierają na sile, kolory stają się za intensywne. Wtedy rozwój to znalezienie w sobie przestrzeni na to wszystko – bez ucieczki, bez oceny. To rozwój cichy, niewidoczny, ale głęboki.
Rozwój w relacjach…
Nie da się rozwijać w izolacji. A jednak schizofrenia ma w sobie coś, co spycha w samotność. Bo jak wytłumaczyć komuś, że boisz się własnych myśli? Że wątpisz, czy ludzie, których kochasz, naprawdę istnieją?
A jednak właśnie wtedy rozwój nabiera nowego wymiaru – relacyjnego. Bo uczysz się mówić o tym, co niewypowiedziane. Uczysz się ufać, mimo że twój umysł często cię zdradza.
Rozwój w relacjach to nie tylko nauka mówienia. To też nauka słuchania, kiedy drugi człowiek mówi: „Nie wiem, jak ci pomóc, ale jestem”. To jedno zdanie potrafi być terapią.
Codzienność jako trening!
Wiesz, jak to jest, kiedy budzik dzwoni, a Twoja głowa mówi: „Nie ma sensu”? Wtedy rozwój to wstanie. Tylko tyle. Bo rozwój to nie wielkie epifanie, tylko codzienne małe decyzje.
Dla mnie najważniejsze stały się rytuały. Poranna kawa. Ta sama playlista. Nie dlatego, że lubię monotonię, ale dlatego, że to jak kotwica. Chaos psychiczny nie znosi struktury, ale struktura jest jedynym, co pozwala przetrwać chaos.
Codzienność jest jak laboratorium – testujesz, co działa. Czasem to medytacja, czasem po prostu rozmowa z sąsiadem. Czasem to reset telefonu, żeby odłączyć się od świata, który mówi ci, że musisz być kimś.
Kiedy rozwój boli?
O tym się mało mówi. Że rozwój to też ból. Nie taki dramatyczny, tylko cichy, codzienny ból konfrontacji z własnymi ograniczeniami. Z tym że nie jesteś w stanie wszystkiego naprawić.
Schizofrenia uczy pokory wobec tego bólu. Uczy, że nie każde cierpienie ma sens, ale każde może coś nauczyć. Bo rozwój to nie jest droga do szczęścia. To droga do prawdy.
I prawda czasem boli. Ale przynosi spokój.
Największy przełom w moim rozwoju przyszedł wtedy, gdy przestałem się rozwijać. Brzmi jak paradoks? Bo nim jest.
W pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że nie muszę non stop się naprawiać. Że mogę po prostu być. Że rozwój to też umiejętność stania w miejscu bez paniki. Czasem cisza to największy ruch, jaki możesz wykonać.