Jak plastyczny jest mózg w schizofrenii? Wiesz, czasami mam wrażenie, że mój mózg to glina. Tylko taka, która sama się lepi, rozpada i znowu skleja bez mojej zgody, bez mojego udziału.
Nie wiem, czy można to nazwać neuroplastycznością, czy raczej chaosem, ale wiem jedno: nic nie jest stałe. Ani myśli, ani emocje, ani nawet sposób, w jaki świat odbieram. Wszystko jest w ruchu.
I właśnie o tym chcę dziś opowiedzieć. O plastyczności mózgu w schizofrenii. Bo jeśli ktoś mi kiedyś powiedział, że mózg chorego się psuje, to ja dziś odpowiem: nie, on się po prostu zmienia. I walczy o przetrwanie, o sens, o spójność.
Mózg, który próbuje nadążyć za samym sobą?
Zacznijmy od podstaw, dobra? Neuroplastyczność to zdolność mózgu do zmiany, do tworzenia nowych połączeń, wzmacniania jednych ścieżek, osłabiania innych. W zdrowym mózgu to coś wspaniałego. Uczysz się grać na gitarze? Twoje neurony się przeorganizowują. Uczysz się nowego języka? Sieci neuronalne się rozrastają jak sieć dróg w mieście.
A w schizofrenii? To trochę jakbyś miał to samo miasto, ale w nocy część dróg znika, inne pojawiają się znikąd, a GPS wariuje. Jednego dnia docierasz z punktu A do B bez problemu. Błądzisz w labiryncie myśli, które wcześniej miały sens, a teraz wydają się obce.
I tak właśnie czuje się plastyczność w schizofrenii: nieustannie aktywna, ale nieprzewidywalna.
Czy mój mózg naprawdę się różni?
Kiedyś przeczytałem badanie, że u osób ze schizofrenią mózg dosłownie wygląda inaczej. Nie chodzi o wielkie deformacje. Raczej o subtelne różnice w strukturze i łączności.
Na przykład: kora przedczołowa, odpowiedzialna za planowanie, kontrolę impulsów i racjonalne myślenie, często jest mniej aktywna. Z kolei obszary odpowiedzialne za przetwarzanie bodźców, jak wzgórze czy kora skroniowa, bywają nadaktywne.
Czyli… logika trochę przysypia, a emocje i percepcja krzyczą. Wiesz, jak to działa w praktyce? To tak, jakbyś próbował spokojnie złożyć puzzle, a ktoś obok włączał stroboskop i metal na cały regulator.
Ale najciekawsze (i najtrudniejsze zarazem) jest to, że mózg chorego nadal się uczy. Nadal tworzy nowe połączenia. Tylko że nie zawsze tam, gdzie trzeba.
Dar i przekleństwo jednocześnie?
To zabawne, jak często ludzie idealizują neuroplastyczność. U mnie ta zmienność potrafiła przybrać formę nieustannego przestawiania emocji. Jednego dnia czułem się geniuszem i miałem wrażenie, że wszystko łączy się w jeden boski wzór. Drugiego nie potrafiłem sklecić myśli, a każdy dźwięk w pokoju brzmiał jak zagrożenie.
To też plastyczność, tylko taka, która wymknęła się spod kontroli. Mózg próbował adaptować się do chaosu, który sam tworzył. Czasami działało to w moją korzyść. Uczyłem się radzić sobie z halucynacjami, rozpoznawać ich rytm. A czasem nie, bo każdy nowy stres był jak impuls do przebudowy całych ścieżek nerwowych.
Wyobraź sobie, że Twoje wspomnienia, emocje i reakcje ciągle się przetasowują. Że nic nie jest trwałe. Wtedy zaczynasz rozumieć, że neuroplastyczność w schizofrenii to nie tylko proces biologiczny, ale coś znacznie bardziej egzystencjalnego.
Jak plastyczność próbuje naprawić to, co schizofrenia rozbija?
Z naukowego punktu widzenia schizofrenia to zaburzenie integracji mózgowej między tym, co czujesz, a tym, co myślisz; między tym, co rzeczywiste, a tym, co tylko wydaje się takie.
Ale z mojego punktu widzenia to ciągła próba powrotu do równowagi. Mózg próbuje się zreorganizować. Tworzy nowe połączenia, żeby ominąć uszkodzone szlaki dopaminowe. Zwiększa aktywność w obszarach kompensacyjnych — czasem w hipokampie, czasem w korze przedczołowej. To trochę jakbyś miał dziurawy most, więc budujesz mostek z lin i desek. Nieidealny, ale działa.
Niektórzy badacze uważają, że właśnie ta nadmierna plastyczność tłumaczy kreatywność u osób ze schizofrenią. Bo jeśli mózg łączy rzeczy, które zdrowy umysł trzyma oddzielnie, to może powstać poezja, muzyka, sztuka.
Pamiętam, jak kiedyś godzinami notowałem w zeszycie słowa, które układały mi się w rytmy. Wtedy czułem, że odkrywam coś boskiego. Dopiero później zrozumiałem, że to był objaw, tylko twórczość napędzana nadmierną aktywnością dopaminową.
Dopamina — neurochemiczny reżyser chaosu!
Nie da się mówić o plastyczności bez dopaminy. To ona steruje motywacją, nagrodą, uczeniem się.
A w schizofrenii? To jak reżyser, który za bardzo uwierzył w swoją wizję.
Zbyt dużo dopaminy powoduje halucynacje, urojenia, nadinterpretacje bodźców. Za mało: daje apatię, brak energii, spłycenie emocji. I mózg, biedak, próbuje się dostosować.
Zaczyna budować nowe ścieżki. Zmienia wrażliwość receptorów. Przekierowuje sygnały.
To neuroplastyczność w czystej postaci, ale okupiona cierpieniem. Bo każde dostosowanie to inna wersja mnie. Jednego dnia potrafię czuć intensywnie każdą myśl. Drugiego czuję… nic. 
Czy można tę plastyczność trenować? Tak, ale trzeba uważać.
Wiesz, co jest najdziwniejsze? Że można tę plastyczność wykorzystać przeciwko samej schizofrenii. Terapie poznawcze, treningi uwagi, medytacja. Wszystko to są narzędzia, które uczą mózg nowych sposobów reagowania.
Kiedy uczę się rozpoznawać zniekształcone myśli, to nie jest tylko psychoterapia. To ćwiczenie neuronalne. Każdy raz, gdy uda mi się zatrzymać paranoiczną spiralę i powiedzieć: „to tylko myśl”, to jak budowanie nowego połączenia. Małego, ale trwałego!
Niektórzy naukowcy mówią, że to forma neurorehabilitacji. Mózg dosłownie uczy się „nie reagować” w stary sposób. Tylko że trzeba być ostrożnym. Bo przy nadmiernej stymulacji (na przykład sensorycznej lub emocjonalnej) ten sam mechanizm może zadziałać w drugą stronę: wzmocnić objawy. To trochę jak z ćwiczeniami fizycznymi. Można się przetrenować.
Leki… paradoks równowagi?
Kiedy zaczynałem leczenie, myślałem, że leki naprawią mój mózg. Nie naprawiły. One raczej ustabilizowały grunt, na którym mógł się odbudować.
Neuroleptyki, szczególnie atypowe, wpływają na plastyczność. Zmniejszają nadmierną aktywność dopaminową, ale jednocześnie pozwalają mózgowi budować bardziej przewidywalne połączenia. Niektórzy pacjenci zauważają, że stają się mniej sobą. Ale ja dziś myślę, że to po prostu nowa wersja siebie, którą mój mózg musiał stworzyć, by przetrwać.
Badania pokazują, że długotrwała farmakoterapia może zwiększać objętość istoty szarej w niektórych obszarach mózgu — zwłaszcza tych związanych z kontrolą emocji. To ciekawe, prawda? Bo to znaczy, że nawet pod wpływem leków mózg nadal się przebudowuje.
Nie zatrzymuje się…
Mózg schizofrenika pod mikroskopem — co naprawdę się dzieje?
Kiedy patrzysz na obrazy z rezonansu, widzisz tylko cienie. Ale dla mnie to mapa bitwy.
Widać tam subtelne zmniejszenie objętości hipokampa, rozrzedzenie kory czołowej, zmiany w istocie białej, szczególnie w spoidle wielkim, które łączy półkule.
To wszystko brzmi jak uszkodzenia, ale w rzeczywistości część z nich to adaptacje. Mózg próbuje odciążyć przeciążone obszary, przekierowując przetwarzanie bodźców. Zamiast jednej autostrady informacji — tworzy sieć bocznych dróg.
To trochę jak w internecie: jeśli serwer się przeciąża, dane idą inną trasą. I właśnie to sprawia, że schizofrenia nie jest końcem sprawności poznawczej, ale innym jej trybem.
Czasem mniej wydajnym, czasem bardziej intensywnym, ale zawsze żywym! 
Co mój mózg robi w nocy?
Sen to osobny rozdział w tej historii. Dla większości ludzi sen to reset. U mnie jest różnie.
W schizofrenii fazy snu, szczególnie REM, bywają zaburzone. Mózg nie zawsze filtruje wspomnienia, emocje i bodźce w prawidłowy sposób. Czasem sny stają się kontynuacją urojeń.
Zdarzało mi się budzić po nocy z nowym zrozumieniem: jakby mózg naprawdę coś przepracował podczas snu. I wiesz co? Badania to potwierdzają.
Neuroplastyczność jest najbardziej aktywna właśnie wtedy, gdy śpimy. Wtedy powstają nowe synapsy, wtedy mózg utrwala doświadczenia.
Więc może te sny, choć dziwne i przerażające, to po prostu część terapii, którą mózg prowadzi sam ze sobą.
Mózg schizofreniczny to nie wróg!
Wiesz, przez lata nienawidziłem swojego mózgu. Za to, że mnie zdradzał, że tworzył rzeczy, których nie było, że mówił mi, co mam robić. Dopiero z czasem zrozumiałem, że on po prostu próbował nadążyć.
Schizofrenia to nie awaria, tylko ekstremalna forma plastyczności. To, co u innych jest subtelną adaptacją do stresu, u mnie staje się eksplozją reorganizacji. Nie zawsze użyteczną, nie zawsze zdrową, ale jednak adaptacją.
Mój mózg nie zrezygnował. On po prostu nauczył się inaczej widzieć świat.
Wnioski?
Neuroplastyczność w schizofrenii to miecz obosieczny. Z jednej strony daje nadzieję — bo oznacza, że zmiana jest możliwa. Z drugiej — wymaga czujności, bo każda zmiana może pójść w złą stronę.
Ale jedno wiem na pewno: Ten mózg, który kiedyś wydawał mi się moim wrogiem, jest też moim największym sprzymierzeńcem. Uczy się, adaptuje, przetrwał każdy epizod. Nie dlatego, że jest idealny. Ale dlatego, że jest plastyczny.
I może właśnie w tym tkwi cały sens, że nawet jeśli schizofrenia odbiera spójność, to daje w zamian coś nieoczekiwanego: dowód na to, jak niesamowicie elastyczny potrafi być ludzki umysł.
