Jak można spędzać wolny czas w chorobie psychicznej?
Często myślę, że słowo odpoczynek zostało wymyślone dla osób z wewnętrznym spokojem. Ja go nie mam – a przynajmniej nie zawsze. Kiedy żyje się z chorobą psychiczną, a myśli są zazwyczaj rozproszone, wolny czas może wydawać się pustą przestrzenią, w której myśli po prostu odbijają się echem. Czas rozciąga się jak guma, przykleja się do palców i nie da się go ukształtować w nic dobrego.
A to właśnie tej przestrzeni, tej dziwnie rozciągniętej gumki, potrzebuję najbardziej. Muszę się po prostu nauczyć, jak sobie z nią radzić. W tym tkwi sedno sprawy: z chorobą psychiczną wolny czas nie jest luksusem, a narzędziem. Nawet jeśli efekt wygląda dziwnie.
Dlaczego czas wolny działa inaczej u osób z chorobami psychicznymi niż u osób całkowicie zdrowych?
Zanim zachorowałem, czas wolny był jak miękka kanapa. Wskakiwałem na nią, siadałem i czułem się komfortowo. Po moim epizodzie schizofrenicznym ta sama kanapa przypominała grząski piasek. Nadal była miękka. Nadal należała do mnie, ale stawała się uzależniająca, gdy siedziałem na niej zbyt długo.
W chorobach psychicznych, zwłaszcza psychotycznych, wolny czas prowadzi do następujących efektów:
- dużo wewnętrznej refleksji – nie rozwoju duchowego, a nie niekończącego się tunelu,
- wzrostu objawów negatywnych – większej apatii, spowolnienia tempa życia i braku radości,
- ciężaru decyzji (co robić?), które wydają się osobom zdrowym błahe,
- strachu, że wydarzy się coś złego, ponieważ cisza może być nadinterpretowana przez mózg.
Osoby z chorobami psychicznymi często funkcjonują lepiej, gdy ich dzień wypełniony jest drobnymi czynnościami – nieistotnymi, nieskomplikowanymi, po prostu „punktami zaczepienia”. Gdy kalendarz jest pusty, nagle pojawia się niewytłumaczalne uczucie wyczerpania czasowego.
A halucynacje nie są nawet najgorszą częścią. Najgorszą częścią nie jest nawet to, co powszechnie nazywa się urojeniami. Dlatego siedzę na kanapie przez dziesięć minut, zanim zdecyduję, czy zrobić sobie herbatę, czy po prostu usiąść. Brzmi to trywialnie, ale w rzeczywistości moje schizofreniczne myślenie podnosi te drobne rzeczy do rangi operacji strategicznych.
Najmniejsze kroki, które czasami prowadzą do największych sukcesów!
Dla wielu zdrowych osób może to brzmieć jak żart: Dla osoby doświadczającej psychozy lub wracającej do zdrowia po niej wykonywanie normalnych czynności jest ogromnym wyzwaniem. Nie ma to nic wspólnego z lenistwem. Ma to wszystko związek z neurobiologią – dysfunkcją kory przedczołowej, zaburzeniami regulacji dopaminy i zaburzoną hierarchią bodźców.
Dla wielu zdrowych osób może to brzmieć jak żart: Dla osoby doświadczającej psychozy lub wracającej do zdrowia po niej wykonywanie normalnych czynności jest ogromnym wyzwaniem. Przykłady mikroaktywności obejmują:
- Zaparzenie filiżanki herbaty i wypicie jej do końca.
- Przejście z jednego pokoju do drugiego.
- Otwarcie okna na trzy minuty.
- Umycie twarzy zimną wodą.
- Napisanie trzech zdań w zeszycie.
- Spacer po balkonie.
Małe? Zdecydowanie. To właśnie te drobne ruchy dodają mi siły, te małe igły kompasu, które wskazują kierunek, podczas gdy wszystko wokół mnie kręci się jak szalone.
Czasami zaczynam od czynności, która zajmuje 30 sekund. Bo czasami 30 sekund to maksimum, na jakie pozwala mój mózg.
Zaczyna się efekt domina: robię herbatę, a kiedy jest gotowa, mogę ją zanieść do salonu. Tam mogę otworzyć okno, a kiedy okno jest otwarte, mogę zrobić dziesięć kroków w miejscu. To nie trening wytrzymałościowy, ale choroba psychiczna – to ruch, wysiłek, to życie w działaniu.
Kiedy ciało staje się Twoim jedynym kompasem?
Często powtarzałem znajomym, że aktywność fizyczna działa uspokajająco i pozwala mi „wrócić na ziemię”. I nie mówię tu o intensywnych treningach – mimo że większość poradników dotyczących zdrowia psychicznego je zaleca. Prawda jest taka, że w schizofrenii traktujesz swoje ciało jak wrażliwy instrument, którego nie możesz ignorować.
Spacer może być najlepszym sposobem na spędzenie wolnego czasu. Nie taki spacer, jaki widuje się w reklamach suplementów: uśmiechnięta para przed lasem. Mój spacer to często dziesięciominutowy spacer wokół domu; czasami tylko szybki wypad do sklepu po coś; czasami po prostu zejście po schodach do skrzynki pocztowej. Aktywność fizyczna reguluje dopaminę, a wraz z nią świat.
Wiecie, co w tym najbardziej absurdalne? Nawet kiedy słyszę głosy, ruch zmienia ich charakter. Nie znikają nagle; to nie film. Ale stają się mniej natarczywe, jakby rytm mojego spaceru dyktował tempo.
I to jest dla mnie niezwykle cenne w wolnym czasie: odnajdywanie drogi do siebie poprzez fizyczność, a nie poprzez analizę, która czasami towarzyszy moim problemom. Czas na pracę artystyczną i twórczą – nawet jeśli drżą mi ręce.
Nie będę kłamać: schizofrenia może pozbawić mnie kreatywności lub sprawić, że dostęp do niej będzie niezwykle utrudniony. Ale też ją uwalnia – w chaotyczny, dziwny sposób. Czasem piękny. Czasem wyczerpujący.
Czasami, pod wpływem halucynacji wzrokowych, tworzę obrazy bardzo świadomie. Nie zapisuję ich pojedynczo – to byłoby niebezpieczne. Zamiast tego zwracam uwagę na ich energię, kolory i kontury itp.
Media społecznościowe…
Czas online może być bardzo cenny, jeśli jest wykorzystywany mądrze. Czasami rozmawiam ze sztuczną inteligencją (ironicznie, tak), aby prowadzić neutralną, uporządkowaną rozmowę, jednocześnie poruszając umysł. To trochę jak rozmowa z latarnią: nie ocenia, po prostu daje stałe światło.
To pomaga.
Czas spędzony z innymi ludźmi – trudny, ale prawdziwy?
Zbliżenie się do ludzi jest trudne. Moja energia społeczna nie ma długich szczytów; pojawia się w krótkich zrywach z długimi przerwami. Ale czas wolny to nie tylko samotność. To także miejsce, w którym mogę nawiązać kontakt z innymi na swój własny sposób.
Dzwonię, bo wtedy mam taką możliwość.
To może brzmieć zaskakująco. Relacja nie musi być intensywna, żeby była autentyczna.
W tym momencie doświadczam tego, co psychiatrzy nazywają zmniejszoną aktywnością behawioralną. Ja nazywam to zawieszeniem. To czas, kiedy nic nie robię. Dosłownie nic. Żadnego czytania, żadnego produktywnego myślenia, żadnego oglądania filmów. Po prostu gapię się w sufit albo przez okno. Po prostu oddycham.
W schizofrenii odpoczynek nie jest luksusem. To konieczny środek. A czasami, w wolnym czasie, najkorzystniejsze jest dla mnie po prostu nicnierobienie – poddanie się myślom, aż same znikną. To nie jest poddanie się, ale strategia.
Co pomaga mi świadomie „nicnierobić”:
- Słuchanie audiobooków o neutralnej treści.
- Obserwowanie roślin.
- Leżenie przy otwartym oknie.
- Uziemienie sensoryczne: dotykanie tkaniny, trzymanie zimnego kubka.
W takich chwilach niczego od siebie nie oczekuję. A czasami jest to cenniejsze niż wszystkie moje inne działania razem wzięte.
I wiesz co? Po latach życia ze schizofrenią odkryłem coś, co może cię zszokować. Czas wolny nie jest sprawdzianem tego, jak dobrze radzę sobie z chorobą. Nie jest wyznacznikiem sukcesu, produktywności, kreatywności ani siły charakteru.
Czas wolny to przestrzeń do oddychania.
Czasami aktywny. Czasem bierny. Czasem chaotyczny. Czasem zorganizowany. Czasem piękny. Czasem pusty.
Życie z chorobą psychiczną nie oznacza po prostu funkcjonowania jak wszyscy inni, ale raczej znalezienia własnych sposobów na przetrwanie i doświadczanie małych radości. Czas wolny jest jednym z takich sposobów. Nie zawsze jest łatwy, nie zawsze mile widziany. Ale istnieje.
A jeśli uda mi się wypełnić go czymś, co przyniesie mi, choć odrobinę spokoju – to jest zwycięstwo. Moje własne małe, codzienne zwycięstwa. I wiecie co? To w zupełności wystarczy.
