Daj sobie czas na zmiany…
Jeśli czegoś się nauczyłem – i jestem brutalnie szczery, nie z podręczników, nie z książek, nie z podcastów – to z własnych błędów, paranoi i procesów zdrowienia: czas jest cenny; to nie jest po prostu coś, co mija.
Nie da się go przyspieszyć. Nie da się z nim negocjować. Nie da się go ominąć jak korka ulicznego, ale można się do niego dostosować. Można go wykorzystać na swoją korzyść.
Dać sobie czas na zmiany?
Kiedy mój świat się zawalił, najgorsze było to, że musiałam wszystko jak najszybciej uporządkować. To było tak, jakby wewnętrzny menedżer krzyczał:
Weź się w garść, natychmiast!.
Jednak mózg nie działa w mgnieniu oka. Mózg – zwłaszcza ta jego część, która tak łatwo płata figle naszej percepcji – działa we własnym tempie i według własnych zasad.
Dopiero gdy zacząłem przeznaczać czas dla siebie – czas rzeczywisty, nie taki, który mierzy się zegarem, ale czas wewnętrzny – wszystko zaczęło się trochę uspokajać. Nie idealnie. Nawet nie dobrze. Ale łatwiej. A łatwiej to coś zupełnie innego.
Chodzi o to, żeby się nie spieszyć. Dać sobie przestrzeń. O to, żeby zrozumieć, że mentalna transformacja to nie sprint, ale marsz po nierównym terenie. O to, żeby zrozumieć, że niespieszne działanie nie jest oznaką słabości – to rodzaj cichej odwagi.
Chcę powiedzieć coś, co może zabrzmieć banalnie, ale było rewolucyjne w moim życiu: zmiana nie jest liniowa. Zwłaszcza gdy funkcje poznawcze są niestabilne. Nagle, pewnego dnia, budzisz się i wszystko wydaje się stosunkowo jasne. Twoje myśli układają się w logiczne sekwencje, zrozumiałe dla większości ludzi. Czujesz przypływ energii. Masz plan. Masz nadzieję.
Następnego dnia albo godzinę później, te same myśli mogą być pomieszane, pokręcone i zniekształcone. Prosta sytuacja nagle nabiera głębszego znaczenia. Ktoś mówi coś neutralnego, a twój umysł natychmiast zaczyna przypisywać temu znaczenia – znaczenia, których wcześniej nie było. A potem drobna zmiana – taka, którą rozsądna osoba wprowadziłaby całkiem naturalnie – staje się dla ciebie przeszkodą nie do pokonania.
Dlatego powiedzenie „Nie spiesz się” nabiera w tym momencie szczególnego znaczenia. To nie inspirujący cytat z Instagrama; to raczej sposób myślenia, w którym twoje neurony działają niezależnie. Zmiana wymaga:
- ustabilizowania emocji,
- stopniowego przyzwyczajania się do nowych bodźców,
- robienia sobie przerw na regenerację,
- zaakceptowania, że czasami idziesz do przodu, czasami na boki, a czasami do tyłu.
To nie słabość. To fizjologia.
W tym momencie osoby z zewnątrz często pytają: „Ale jak to jest mieć halucynacje lub urojenia? Przecież wiesz, że to nierealne?”. Cóż… nie do końca. To bardziej skomplikowane. Wyobraź sobie, że stoisz w pokoju z dwoma radiami. Oba rozgrywają się jednocześnie. Jeden to „świat rzeczywisty”: rozmowy, obrazy, sytuacje. Drugi to „świat wewnętrzny”: przeczucia, skojarzenia, interpretacje, które nagle wydają się zbyt intensywne, zbyt znaczące, zbyt logicznie powiązane… nawet gdy tak nie jest.
Czasami te dwa światy działają jednocześnie. Czasami jeden przytłacza drugi. A czasami oba wydają się równie realne.
W leczeniu schizofrenii zmiany muszą być bardzo subtelne, bardzo powolne i precyzyjnie wymierzone – jak próba dostrojenia radia, które jest bardzo podatne na zakłócenia. A jeśli znasz kogoś ze schizofrenią, wiesz już, dlaczego „Weź się w garść!” nie ma sensu.
Brzmi nudno, prawda? Cierpliwość – jedno z tych słów, które dzieci słyszą od rodziców, gdy wiercą się na tylnym siedzeniu samochodu.
Pozwól, że wyjaśnię.
W schizofrenii – lub jakimkolwiek innym epizodzie psychotycznym – cierpliwość działa jak amortyzator.
To nie oznacza „siedzenia bezczynnie”. To oznacza robienie rzeczy w tempie, które mózg jest w stanie udźwignąć.
Mikrocele…
Na przykład: Nie próbuj pozbyć się wszystkich swoich lęków naraz, ale daj sobie czas na ich pokonanie.
Zmień rutynę. Nie próbuj zakończyć związku, pracy czy rodziny naraz – wybierz jedno. Cierpliwość nie polega na byciu biernym, ale na mądrym wykorzystywaniu swoich zasobów.
Rytuały to koło ratunkowe.
Co pomaga?
Budzenie się o tej samej porze każdego dnia (nawet gdy brakuje mi energii). Stały poranny rytuał: herbata, prysznic, kilka minut ciszy. Stały harmonogram posiłków. Przejrzysty kalendarz. „Kotwice sensoryczne”: zapachy. Muzyka. Miękkość ubrań.
Każdy rytuał jest jak element konstrukcyjny, który porządkuje dzień. Psychologowie nazywają to regulacją rytmu dobowego – a ja nazywam to „czymś, co daje mi stabilność”.
Kiedy zmiany bolą: strach, opór, niepowodzenia.
Wprowadzane przez ciebie zmiany zaczynają przynosić efekty.
Nagle, tak po prostu, stare lęki, stare myśli, stare schematy powracają. To nie porażka. To nie znak, że wracasz do punktu wyjścia. To naturalne. Tak właśnie orientuje się mózg.
Nie lubię słowa „strach”, ale tak musi być. Strach towarzyszy każdej zmianie, nawet u zdrowych osób, a w schizofrenii może przybierać bardzo intensywne i nieoczekiwane formy.
Najbardziej zaskoczyło mnie to, że mogę bać się… poprawy.
Tak. Serio.
Kiedyś pomyślałem: „Jestem dziś taki spokojny, to podejrzane”.
W następnej chwili wpadłem w wir myśli. A co, jeśli to cisza przed burzą? A co, jeśli cisza jest pułapką?
Zajęło mi miesiące, zanim nauczyłam się, jak i w jaki sposób mogę żyć z tym paradoksem.
Daj sobie więc czas, aby pogodzić się również z dobrymi rzeczami.
Daj sobie czas na… niepewność!
Najtrudniejszą rzeczą w zdrowiu psychicznym jest to, że nigdy nie daje ono absolutnej pewności. Nawet zdrowym osobom.
W przypadku schizofrenii ta niepewność często przypomina niewidzialną mgłę – myślisz, że wiesz, gdzie jesteś, ale wszystko ma niewyraźne, miękkie kontury.
Z czasem nauczyłam się, że niepewność nie zawsze oznacza zagrożenie.
Czasami oznacza po prostu… niepewność.
To pocieszające, ale i trudne.
I wymaga czasu.
Daj sobie czas na… błędy i dziwne momenty!
Nie żartuję – zdarzały się dziwne momenty. Na przykład:
Reagowałam na myśli, które później okazały się tylko myślami.
Interpretowałam światła reflektorów samochodowych jako sygnały skierowane „do mnie”.
Miałam wrażenie, że ruchy niektórych ludzi zawierają zakodowany komunikat.
Dziś mogę o tym mówić z dystansem. Czasami nawet z humorem, bo humor to najlepszy sposób na demistyfikację wstydu.
Czy był wstyd? Dużo.
Czy teraz wiem, że to część procesu? Też tak.
I to daje mi dużo swobody.
Psychoterapia i leki…
Bez wdawania się w szczegóły medyczne:
Zmiana potrzebuje początku. Psychoterapia dostarcza narzędzi. Leki zapewniają stabilność. Czas zrobi resztę.
Najlepsza metafora, jaką znalazłem:
Lekarstwa to mapa, terapia to fundament, a czas to ścieżka, którą podążasz krok po kroku.
Być może najtrudniejszym aspektem schizofrenii są relacje. Nie dlatego, że ludzie są źli, ale dlatego, że ich intencje mogą być postrzegane jako złe.
Przejrzystość („czasami błędnie interpretuję sygnały”), cierpliwość, wyznaczanie granic, informowanie członków rodziny, a przede wszystkim powolne działanie. Nie wszystko da się odbudować. Ale wiele da się – nawet siłą, jeśli to konieczne.
Akceptacja braku pełnej kontroli?
Paradoks jest taki: im bardziej starasz się kontrolować swój mózg, tym bardziej wymyka się on spod kontroli. Jak kot, którego chcesz pogłaskać, ale który wolałby robić coś innego.
Akceptacja nie oznacza poddania się.
Oznacza: „Robię, co mogę i z wdzięcznością akceptuję resztę”.
Ta łagodność to najtrudniejsza zmiana.
I najważniejsza.
Nadzieja to nie wielkie hasło, które widnieje na listach motywacyjnych.
Nadzieja to małe chwile:
- dzień bez nadmiernej analizy,
- udaną rozmowę,
- uczucie spokoju podczas codziennej aktywności,
- moment, w którym ciężar w piersi ustępuje,
- poranek, który zaczyna się normalnie.
Nadzieja jest mała, codzienna, cicha. I wbrew pierwszemu wrażeniu, trwa.
Gdybym miał zostawić Cię z jedną ostatnią myślą, brzmiałaby ona tak:
Zmiana następuje tylko wtedy, gdy pozwolisz sobie na adaptację.
Nie spiesz się z niczym.
Nie rób tego, bo inni tego od Ciebie oczekują.
Czas nie jest Twoim wrogiem.
Czas obserwuje Twój proces. Czas jest przerwą, w której Twoje komórki mózgowe znajdują nową równowagę.
I naprawdę na tę przerwę zasługujesz.
