Czy schizofrenia niszczy mózg? W jaki sposób?
Porozmawiajmy o mózgu; porozmawiajmy o tej substancji, która określa, kim jesteś. Załóżmy, że to centrum dowodzenia… a raczej… ma piracką załogę. Albo może nadaje kilka programów radiowych jednocześnie na różnych falach. I nie wiesz, który z nich jest prawdziwy.
Żyję z tym. To mój mózg. I pytanie, które często przychodzi mi do głowy, czasem szeptem, czasem głośno:
Czy schizofrenia to po prostu uszkodzenie mózgu? Czy fizycznie go niszczy?
To nie jest proste pytanie, jak powiedzenie, że dom został zniszczony przez huragan. Jasne tłucze okna i zrywa dach, ale czy niszczy też fundamenty? Czasami tak. Czasami po prostu przewraca meble, a w powietrzu unosi się zapach strachu – nieuchwytny i niewidzialny.
Nie jestem lekarzem. Jestem tylko mieszkańcem tego domu, który widzi go od środka. Więc chodź, usiądź i posłuchaj, jak to sobie wyobrażam. Moja historia będzie długa, bo temat jest tak obszerny. Odpowiedzi mogą nie być proste, ale tak, obiecuję szczerość.
Wielu uważa, że schizofrenia to nic więcej niż halucynacje i paranoja. Kropka. To tak, jakby powiedzieć, że ocean to po prostu woda. A co z falami, prądami, głębinami, morskimi potworami i wrakami statków na dnie oceanu?
Schizofrenia to zaburzenie procesu myślowego. W tym tkwi sedno. Nie chodzi tylko o dodatkowe percepcje (głosy, wizje), ale przede wszystkim o rozpad myśli, połączenie faktów, doświadczanie emocji, a nawet jaźń.
Wyobraź sobie przepływ swojej świadomości jako czystą, rwącą rzekę. W moim przypadku rzeka ma wiele odnóg, a czasami płynie wstecz. Czasami występuje z brzegów. To właśnie schizofrenia – rozdwojenie. Nie między osobowościami, jak większość ludzi zdaje się myśleć, ale między umysłem a rzeczywistością, myśleniem a uczuciami, logiką a percepcją.
W moim mózgu nie ma filtrowania informacji. Słyszę szum lodówki tak wyraźnie, jak głos mojej mamy. Mój mózg niczego nie priorytetyzuje. Odpowiedź na pytanie „Co jem na obiad?” jest równie ważna, jak głos w mojej głowie, który mówi mi, że jestem Mesjaszem, a rząd mnie obserwuje. Wszystko jest ważne, tak samo realne, tak samo przytłaczające. Panuje chaos. A chaos, który trwa miesiącami i latami, pozostawia po sobie ślad.
Co nauka dostrzega w naszych mózgach? Dobrze, odłóżmy na chwilę moje subiektywne wrażenia. Wcielmy się w rolę naukowca z rezonansem magnetycznym. Co dokładnie widzi, badając mózg osoby ze schizofrenią? Cóż, dostrzega różnice. Statystycznie istotne.
Objętość mózgu… badania obrazowe konsekwentnie pokazują, że niektóre osoby ze schizofrenią mają nieznacznie zmniejszoną całkowitą objętość mózgu, której towarzyszy nieznaczne powiększenie komór. Nie oznacza to, że brakuje połowy mózgu. Zmiany są subtelne, ale powtarzalne. Dotyczą one głównie kory przedczołowej – obszaru mózgu, który odpowiada za to, kim jesteśmy, co planujemy, jakie decyzje podejmujemy i jak kontrolujemy nasze impulsy. Wydaje się, że to centrum dowodzenia może być fizycznie mniejsze i mniej wydajne.
Hipokamp. To tutaj przechowujemy wspomnienia. Ma on w zasadzie własny dysk twardy. U osób ze schizofrenią może być mniejszy; wtedy wiele rzeczy staje się zrozumiałych: problemy z pamięcią, trudności z połączeniem wspomnień w spójną historię, trudności z odróżnianiem rzeczywistości od snów lub strachu.
Połączenia neuronowe. To prawdopodobnie najważniejszy czynnik. Mózg nie składa się z pojedynczych punktów, lecz raczej z sieci. Wielu ścieżek, dróg i szlaków, którymi płyną sygnały. W schizofrenii sieć ta wydaje się mniej gęsta. Połączenia są węższe, niektóre ścieżki wyboiste. Komunikacja między różnymi obszarami mózgu – między ośrodkiem emocji (ciałem migdałowatym) a ośrodkiem inteligentnego myślenia (korą przedczołową) – nie funkcjonuje prawidłowo.
To nie jest „destrukcja” w sensie procesu niszczącego mózg, takiego jak guz. Owszem, dochodzi do utraty tkanki nerwowej i połączeń, ale nie, nie jest to proces, który rozrasta i rozkłada człowieka od wewnątrz. Najlepiej porównać to do rdzy – powolnego procesu, który ostatecznie osłabia strukturę.
Chemia chaosu?
Skoro mowa o sieciach, wróćmy do chemii. Neuroprzekaźniki. To chemiczne przekaźniki, które przekazują sygnały między neuronami.
Przez dekady winą za to obarczano przede wszystkim dopaminę. Teoria była prosta: zbyt duża ilość dopaminy w pewnych obszarach mózgu prowadzi do halucynacji i paranoi. Leki przeciwpsychotyczne działają poprzez blokowanie receptorów dopaminy – przynajmniej w przypadku tych „dodatkowych” objawów. Jest w tym więc ziarno prawdy.
Zmiany nie są wyraźnie widoczne na rezonansie magnetycznym u każdego. Nie każdy przechodzi przez ten proces w tym samym tempie. Dlaczego?
Właśnie tutaj pojawia się koncepcja plastyczności. Mózg nie jest sztywny. To żywy, dynamiczny narząd, który stale się przebudowuje na podstawie doświadczeń. Człowiek nawiązuje połączenia, ucząc się języka, grając na instrumencie lub poznając nowych przyjaciół.
Schizofrenia atakuje tę zdolność adaptacji. Ale… niekoniecznie wygrywa.
Czas i leczenie. Im dłużej psychoza pozostaje nieleczona, tym większe szkody wyrządza. Psychoza jest jak wysoka gorączka dla mózgu. Toksyczna. Każdy epizod pozostawia bliznę. Leki, które można podać wcześnie (nowoczesne leki, tzw. atypowe leki przeciwpsychotyczne, ponieważ oprócz dopaminy wpływają na serotoninę i glutaminian) są jak gaszenie pożaru, zanim spłonie cały dom.
Styl życia. Brzmi banalnie, ale tak naprawdę to najskuteczniejsza broń. Sen. Regularny, spokojny sen. Kiedy nie śpię, głosy są głośniejsze, a paranoiczne myśli szybsze. Mózg nie ma czasu na regenerację. Ćwiczenia – wspomagają przepływ krwi i powstawanie nowych neuronów. Dieta. Powstrzymanie się od alkoholu i narkotyków. To nie jest medycyna alternatywna. To paliwo, które dajesz swojemu wysłużonemu silnikowi, aby działał dalej.
Środowisko: sprzyjające czy szkodliwe? To kluczowe. Jeśli jesteś pod ciągłą presją, przechodzisz kryzys rodzinny lub jesteś sam, twój mózg nieustannie produkuje kortyzol – hormon stresu – który jest wysoce toksyczny dla neuronów. A nawet je uszkadza. Z drugiej strony, wspierające środowisko, terapia i zrozumienie są jak szklanka czystej wody dla spragnionego mózgu. Zmniejszają stres i dają przestrzeń do regeneracji.
Jak to jest od środka?
Dobra, dość teorii. Chcę opisać, jak wszystkie te zmiany fizyczne manifestują się w moim codziennym życiu, ponieważ to nie są tylko koncepcje; to moja rzeczywistość.
Mniejszy hipokamp. Zapominam, co robię w połowie zdania. Idę do kuchni i po prostu tam stoję, nie pamiętając, po co tu wszedłem. Przeczytałem ten sam akapit pięć razy i nadal go nie rozumiem. To nie roztargnienie. To męcząca, upokarzająca walka z własnym umysłem. Mój dysk twardy ma uszkodzone sektory.
Uczucia. A raczej ich brak. To najgorsza część. Uczucie pustki. Wiem, że spotkanie z przyjaciółmi logicznie rzecz biorąc powinno mnie uszczęśliwiać. Wiem o tym, ale nie czuję żadnej radości. To tak, jakby między myśleniem a odczuwaniem istniała przepaść. Mogę oglądać najpiękniejszy zachód słońca i widzieć tylko… welon kolorów. Nie ma rezonansu. Żadnej błogości. To bardziej przerażające niż jakikolwiek głos.
Decyzje i planowanie… Moja kora przedczołowa jest przeciążona. Wybór między przytulnym wieczorem z serem na kanapie a jajecznicą bywa równie bolesny. Tak bardzo rozważam za i przeciw każdej możliwej sytuacji, że mój mózg ostatecznie nic nie osiąga i głodzę się. Planowanie dnia to strategiczne przedsięwzięcie, które pochłania tyle energii, co wspinaczka na Mount Everest.
Poczucie własnej wartości. To chyba najgorsza część. Gdzieś w tej rozpadającej się fortecy, w tej rozbitej świadomości, To ja. Moje prawdziwe ja. Ale często nie mogę go odnaleźć. Głosy i obce myśli zalewają moją tożsamość. Czuję, że mój mózg nie jest moim przyjacielem. Jest moim dręczycielem, moim więzieniem i moim chorym, znienawidzonym ciałem jednocześnie.
Czy po tym wszystkim jest jeszcze jakaś nadzieja? Czy ten proces można odwrócić? Tak, nie całkowicie i nie zawsze. Mózg ma zdolność do kompensacji, do regeneracji. To nie jest jak odrastanie amputowanej kończyny, ale raczej jak nauka chodzenia z protezą i wzmacnianie innych mięśni, aby mogły przejąć tę funkcję.
Lekarstwa są niezbędne. To jak insulina w cukrzycy. Nie leczą psychiki, ale stabilizują jej chemię, gaszą ogień i dają jej czas na regenerację.
Trening umiejętności społecznych, terapia zajęciowa, praca – wszystko to są formy rehabilitacjij. Każde nowe, pozytywne doświadczenie, każda udana interakcja, każde ukończone zadanie to kolejny element dodany do uszkodzonej struktury.
Mój umysł nigdy nie będzie taki sam jak przed chorobą. Wiem o tym. Mam blizny. Ale nauczyłam się z nimi żyć. Teraz znam bezpieczne ścieżki i wiem, która prowadzi do ciemnego lasu. Jakie wsparcie w moim umyśle pozwala mi stopniowo przekształcać się z pola bitwy w ogród? Dziki, tak, czasami dziwny, ale mój ogród.
Czy więc schizofrenia zniszczyła mój mózg? Tak. W najbardziej fizjologicznym, biologicznym sensie oznacza to utratę tkanki nerwowej, osłabienie połączeń, zaburzenie procesów chemicznych. To nie metafora, lecz fakt.
To nie stan nieuchronnej utraty. Ta choroba zbiera swoje żniwo, ale można ją kontrolować, można ją kontrolować. Walka ze schizofrenią to nie walka z zewnętrznym wrogiem. O każdy nowy neuron, o każde nowe połączenie. O każdą chwilę odpoczynku, która działa jak lekarstwo na wyczerpane obwody.
Żyję w umyśle, który jest jednocześnie moim domem i moim uwodzicielem. Przyzwyczaiłam się do słuchania go, nawet gdy krzyczy. Nauczyłam się szanować jego ból. A przede wszystkim nauczyłam się, że mimo wszystko drzemie w nim niesamowita zdolność do uzdrawiania.
Uśmiech na tym się nie kończy. To systematyczna, codzienna praca. Ale to moja praca. I mój umysł. Nie pozwolę, by ta choroba całkowicie mnie z niej pozbawiła.
